+2
sztukapodrozowania 30 czerwca 2014 20:59
Kiedy przechadzasz się po wąskich uliczkach miasta, Twój wzrok cieszą kolorowe dywany, Twoje nozdrza przenika zapach prażonych kasztanów, Twoje palce badają szorstkość tysiącletniej cegły a słuch niepokoi dobiegające z meczetu nawoływanie do modlitwy. Wtedy wiesz, że jesteś w Stambule. Pytanie tylko, na którym kontynencie?

To pytanie najlepiej jest sobie zadać nie gdzie indziej, jak właśnie tutaj. Jest to bowiem jedno, z zaledwie dwóch miast na świecie, które jest położone na dwóch kontynentach. Rzecz jasna nie tylko to czyni Stambuł wyjątkowym.

Czemu jechać do Stambułu? Nie ma drugiego takiego miejsca. Sam Napoleon powiedział, że gdyby świat był jednym państwem to właśnie Stambuł byłby jego stolicą. Swego czasu, w sztafecie wieków, podały (odebrały) tu sobie pałeczkę dwie największe religie świata, chrześcijaństwo i islam, co pozostawiło niezwykle ciekawe i trwałe ślady. Ślady te widoczne są zarówno w zabytkach, o czym jeszcze wspomnimy, jak i w ludziach, którzy wiarę i duszę kierują na Wschód, zaś nadzieje i przyszłość na Zachód.



Krótko o historii:

Najpierw, powstałą nad cieśniną Bosfor osadę (ok. 600 p.n.e.) nazwano Bizancjum. Strategiczne położenie przynosiło szybki rozwój. Kilka stuleci później, osada rozrosła się do rozmiarów miasta. Było ono świadkiem podziału Cesarstwa Rzymskiego (395) i pod nowo nadaną mu nazwą - Konstantynopol, stanowiło stolicę Cesarstwa Wchodniorzymskiego. Za jego czasów, miasto stało się centrum kościoła prawosławnego, wtedy także powstała słynna Haghia Sophia. Wreszcie, kiedy zostało ono zdobyte przez Turków (1453), kładąc kres Cesarstwu, przekształcono je na stolicę Imperium Osmańskiego i centrum islamskiego świata.Po utworzeniu Republiki Tureckiej (1923) miasto przyjęło dzisiejszą nazwę Stambuł, tracąc status stolicy na rzecz Ankary, pozostając jednak centrum biznesowym i kulturalnym Turcji.

Przyjazd do Stambułu:

Naszą wizytę w Stambule zaczynamy na lotnisku im. Ataturka. Wymieniamy je z nazwy, bowiem miasto serwowane jest przez dwa lotniska, które opiszemy na sam koniec relacji w informacjach praktycznych. By dostać się do centrum, zakupujemy w automacie na lotnisku tzw. Istanbulkart. Jest to elektroniczna karta, którą można doładować pieniędzmi w automatach w całym mieście, co pozwoli nam na podróż każdym środkiem transportu publicznego. Jako że nasz hotel znajduje się nieopodal największych zabytków, w dzielnicy Fatih, najpierw wsiadamy w metro (czerwona linia M1), które dowozi nas z lotniska do stacji Zeytinburnu. Tam przesiadamy się w tramwaj T1, w którym cieśnimy się z miejscowymi aż do stacji Cemberlitas. Stamtąd pieszo już do hotelu. Generalnie w Stambule turysta ma dwie dogodne opcje do wyboru jeśli chodzi o zakwaterowanie. Albo można być blisko zabytków (dzielnice Fatih i Sultanahmet), albo blisko życia nocnego, znajdując sobie nocleg w nasiąkniętej zachodnio-europejskim stylem dzielnicy Beyoglu.

Zwiedzanie miasta:

Kiedy wychodzimy na miasto jest już po zachodzie słońca. Przechadzamy się bez planu po uliczkach Stambułu starając się poznać klimat. Nie czekaliśmy długo, aby jeden ze stojących przy drodze sprzedawców zaprosił nas do swojego bazaru mówiąc: 'Wejdźcie. Zapraszam. Tylko popatrzycie. U mnie najlepsza cena. Najlepsze skóry. Z Turcji nie wyjeżdża się bez skóry'. Cóż, my wyjechaliśmy tylko z tą na własnym ciele.

Na kolację trafiamy do restauracji Imbat - szeroko polecanej zarówno na łamach przewodników jak i w internecie. Za dośc przystępną cenę dostaniemy tu wysokiej klasy dania kuchni tureckiej, które ninagannie prezentują się na talerzu. Stosunek jakości do ceny jest rewelacyjny, dlatego i my, polecamy Imbat każdemu, kto ma ochote zapoznać się z kuchnią turecką na bardziej wyrafinowanym poziomie niż ten uliczny. Na zdjęciu mistanya kuzur tandir, czyli pieczona jagnięcina podawana z liśćmi winogron, sosem z jagód i puree z kasztanów.



Po wyjściu, dalej mijamy kolejne bary, kawiarnie, restauracje. Mniej lub bardziej wypełnione, zbierają w sobie głównie młodzież, która po raz kolejny zapragnęła fajki wodnej. W jednej z knajp przykuwa naszą uwagę pewien pan. Kręci się w koło na niby to scenie, w białej sutannie i czapce wyższej od cylindra. Kręci się niczym w transie, ręce wyciągnięte ma ku górze i nie zmienia ich ustawienia. Może i tańczy a może się modli, może nie do rytmu, ale w symbiozie z przygrywaną mu muzyką. To wirujący derwisz.





Następnego dnia meldujemy się na Hipodromie, gdzie w czasach bizantyjskich odbywały się wyścigi rydwanów. Z tego miejsca dzieli nas zaledwie kilka kroków od dwóch najbardziej rozpoznawalnych obiektów sakralnych Stambułu, czyli Błękitnego Meczetu i Świątyni Mądrości Bożej (Haga Sophia). Bliżej mamy do tego pierwszego.



Powstanie Błękinego Meczetu zawdzięczamy Sułtanowi Ahmetowi I, który co prawda cegieł nie dzwigał, ale wyłożył środki potrzebne do wybudowania obiektu. Swoją nazwę meczet zawdzięcza błękitnym płytkom Iznik, które zdobią jego przytłaczające ogromem wnętrze. Był to nasz pierwszy raz w meczecie. Dla tych więc, którzy nigdy nie byli w muzułmańskiej świątyni dodamy, że przed wejściem należy ściągnąć buty, odkryte ramiona i nogi są niedopuszczalne u obu płci natomiast kobiety dodatkowo zobowiązane są do zakrycia głowy. Przy tak znanym obiekcie jak Błękitny Meczet dostępne są chustki i worki na buty. Wstęp jest darmowy.



Vis a vis Błękitnego Meczetu stoi jedna z najciekawszych historycznie budowli tego świata - Haga Sophia. Po trwających 6 lat pracach budowlanych, zleconych przez cesarza Justyniania, w 537 roku ukończono kościół. Stał się on siedzibą patriarchy Konstantynopola i miejscem koronacji kolejnych cesarzy. Kiedy w 1453 Stambuł został zdobyty przez Sułtana Mehmeta, kościół przekształcono w meczet. Pozostał nim aż do 1935 roku kiedy wódz republiki Ataturk przemianował Hagię Sophię w muzeum. By dostać się do środka należy uiścić opłatę w wysokości L25 (40zł), która pozwala nam na zwiedzenie wnętrza jak i pobliskiego mauzoleum, gdzie pochowanych jest kilku sułtanów wraz z rodzinami. Dzisiejsze wnętrze łączy w sobie dwie religie, chrześcijaństwo i islam. Obrazy i malowidła przedstawiają postaci biblijne natomiast ołtarz zdobi mihrab a nad nim wiszą emblematy Allaha i proroka Mahometa. Cena wstępu może zniechęcić wielu, ale krótko mówiąc, naprawdę warto.









Następnie udajemy się do położonej dosłownie po drugiej stronie ulicy Yerebatan Sarnici, czyli zatopionej cysterny. Jest to największa z cystern w Istanbule, która jak cała reszta tego typu obiektów, słuzyła jako zbiornik wody deszczowej. Podziemna konstrukcja wspierana jest przez 336 kolumn, pośród których znajdziemy wszystkie trzy porządki: dorycki, joński i koryncki. Ciekawie prezentują się dwie z nich, których podstawy przedstawiają głowy Meduzy. Jednakże ich pochodzenie pozostaje nieznane. Wstęp do cysterny kosztuje L10 (14zł).





Naszym następnym punktem miał być Wielki Bazar, który niestety w niedziele jest zamknięty. Minęliśmy tylko zatrzaśnięte drzwi, które do niego prowadzą. Szkoda, ale udało nam się chociaż zobaczyć Bazar Przypraw poprzedniego wieczoru (położony nieopodal mostu Galata). Znaleźliśmy tam hipnotyzujące zapachem góry przypraw, herbat i słodkiego lokum w każdej postaci.



Obchodząc dookoła mury Wielkiego Bazaru docieramy do położonego na jednym z siedmiu istanbulskich wzgórz Meczetu Sulejmana (wstęp darmowy). Przed wejściem na jego teren raczymy się świeżym sokiem z granatu, wyciskanym przez młodego chłopca, które kasuje nas jedynie L1 (1,4zl) za wypełniony po brzegi plastikowy kubek. Po zaspokojeniu pragnienia wchodzimy do meczetu. Położenie dalej od ścisłego centrum zabytków sprawia, że meczet ten jest równie często odwiedzany przez turystów co przez lokalnych muzłumanów, którzy przybyli właśnie na modlitwę. Wnętrze robi tak samo oszałamiające wrażenie jak chociazby Błękitny Meczet - przytłacza ogromem. I tak jak architektura Barcelony miała swojego Gaudiego, tak Istambuł miał Sinana. Zawdzięczamu mu istnienie blisko 400 budowli w Stambule. I to właśnie Sinan zaprojektował meczet Sulejmana. Jednakże jest coś jeszcze co sprawia, że warto pofatygować się na wzgórze. Widok na miasto, na dwa kontynenty.





Schodzimy w dół w kierunku wód Złotego Rogu. Przechodzimy przez dystrykt Tahtakale, którego wąskie uliczki wypełnione są po brzegi rupieciami, którymi sprzedawcy z nadzieją handlują. Po drodze natrafiamy, na łatwy do ominięcia w całym tym ulicznym zgiełku, meczet Rustem Pasa. Arcydzieło ottomańskiej architektury, również projekt wielkiego Sinana. Wnętrza zbobią tradycyjne, błękitne płytki Iznik. Towarzyszy grobowa cisza.



Z meczetu udajemy się na most Galata, którym przechodzimy na drugą stronę Złotego Rogu. Sam most jest niezwykle ciekawy bo dwupiętrowy. Na górze jadą samochody, spacerują przechodnie i lokalni wędkarze liczą na łut szczęścia. Na dole zaś ciągną się restauracje serwujące tureckie specjały po dość wygórowanych cenach, ale z widokiem na cieśninę Bosfor i opadające żyłki odchodzące od cierpliwych wędkarzy. Na samym końcu mostu, tuż przy stacji i porcie Karakoy, znajduję się targ rybny. Spróbujemy tu taniego, acz wyśmienitego specjału, czyli balik ekmek. Za jedyne L6 (8.5zl) dostajemy świeżą, ugrillowaną makrelę, która wsadzona w sporą bułkę zostaje przykryta sałatką z sezonowych warzyw. Dla nie których może wyglądać nie zachęcająco, ale jak smakuje!





A na deser kupiona na ulicy baklava, czyli ciasta utworzonego z warstw ciasta filo, przełożonego zmiażdżonymi orzechami i umoczonego w syropie z cukru lub miodu. Mała porcja w zupełności wystarcza.



Most Galata doprowadził nas do dzielnicy Karakoy, w czasach Konstantynopola zwanej właśnie Galata. Stanowi ona część, przesiąkniętej europejskim duchem, większej części miasta, nazwanej Beyoglu. Od mostu idziemy w górę, aż do XIV-wiecznej wieży Galata, która w momencie wybudowania była najwyższą budowlą w całym mieście.



Stąd już żabi krok do najsłynniejszego deptaku miasta, czyli Istiklal Cadesi. Znajdziemy tu sklepy z zachodnimi markami, sieciowe kawiarnie, księgarnie, puby, restauracje, piekarnie a nawet ponad stu-letnie czekoladziarnie. Ulica ta odwiedzana jest codziennie przez setki tysięcy osób, zarówno turystów jak i mieszkańców Stambułu, którzy całymi rodzinami wdają się w łaski hedonistycznego materializmu. Zadzierając głowę do góry możemy podziwiać XIX-wieczne kamienice. Z jednego końca Istiklal Cadesi na drugi kursuje charakterystyczny czerwony tramawaj.



Po niespełna dwóch kilometrach dochodzimy do placu Taksim, gdzie znajduje się pomnik republiki. To właśnie tutaj w 2013 roku wybuchły protesty przeciwko autorytarnym praktykom premiera Recepa Erdogana. My byliśmy świadkami małego protestu, którego znaczenia nie znamy, wydawał się mieć coś wspólnego z... kotami.



Z placu Taksim zjeżdżamy kolejką (F1) do stacji Kabatas, gdzie przesiadamy się w tramwaj (T1) z powrotem do Karakoy, by jeszcze raz przejść przez most Galata, tym razem o zachodzie słońca. Miło popatrzeć, że widzianym wcześniej wędkarzom udały się połowy, które pod koniec dnia sprzedają na kolację mieszkańcom miasta.











Kilka minut drogi od mostu, w kierunku historycznego centrum, znajduję się kawiarnia Hafiz Mustafa, która serwuje kawę po turecku (i nie tylko) od 1864 roku. Do tego wybierać można z nieprzebranej ilości deserów. Nic dodać, nic ująć.



Następnego dnia o poranku wybieramy się do Pałacu Topkapi. Był on rezydencją sułtanów ottomańskich przez 624 lata, czyli cały okres ich panowania.



Lepiej nie wnikać w igraszki, jakie miały miejsce za murami pałacu. Można jedynie wspomnieć, że sułtani płodzili potomstwo co najmniej w liczbach dwucyfrowych. Jedną z części pałacu jest imperialny Harem, w którym zamieszkiwała matka sułtana wraz z jego żonami. Opiekę nad nimi sprawowali wytrenowani do tego eunuchowie. Zwiedzając pałac podziwiać można wiele bogactw zgromadzonych przez dynastię Ottomanów. Jednak szczególną wartość mają relikwie muzułmanów. Znajduję się tu bowiem miecz i peleryna samego proroka Mahometa.











By zwiedzić wszystkie udostępnione pomieszczenia pałacu nalezy poświęcić co najmniej 3 godziny. Jak przy większości słynnych zabytków, im wcześniej przybędziemy, tym mniejsze tłumy. Pałac otwiera się o 9 rano, tak samo jak Haga Sophia czy Błękitny Meczet. Za wstęp do pałacu zapłacimy L25 (40zł).

Po wizycie w Topkami udajemy się do portu Eminou. Łapiemy tu prom, na który dostajemy się za pomocą naszej doładowanej lirami Istanbulkart. Płyniemy do portu Kadikoy, by po raz pierwszy postawić nogę w Azji. Z uwagi na ładną pogodę siadamy na otwartym powietrzu na dachu promu, jednak łapczywie zabiegające o jedzenie mewy, uparcie zasłaniają nam widok na europejską część miasta.









48h w Stambule dobiegło właśnie końca.

Więcej naszych relacji znajdziecie na http://sztukapodrozowania.wordpress.com/

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

kyokomai 6 lipca 2014 21:20 Odpowiedz
Byłem w Stambule ponad dziesięć razy, a mimo to czuję się, jakbym w ogóle nie znał tego miasta. Wspaniała relacja!
dorota-kubiak-1 5 października 2016 14:45 Odpowiedz
Dziękuję za ciekawą relację ze Stambułu.